Jako projektant, niejeden raz zetknąłem się z wytycznymi dotyczącymi możliwych sposobów prezentacji istniejących już logotypów – z wyraźnie ustalonymi, nierzadko wąskimi granicami. Niejedna szanująca się firma posiada tzw. Księgę Znaku – specyfikację w możliwie detaliczny sposób opisującą własny logotyp (w tym jego genezę, przesłanie oraz przede wszystkim możliwe warianty prezentacji, wykorzystania przez reklamodawców). Dokument definiujący w sposób jasny i nie pozostawiający wątpliwości formę prezentacji loga w różnych sytuacjach i okolicznościach wydaje się bardzo praktyczny, jako że zapobiega naruszeniu odgórnych założeń dotyczących spójności, czy też estetyki tak istotnego, identyfikującego daną markę elementu, jakim logo jest. Istnienie takiego dokumentu odbiera również nieprzewidywalną swobodę kreacji „osób trzecich”, prezentujących nasze logo na własnej przestrzeni reklamowej - pozostawiając bezpieczne, zdefiniowane przez Nas pole manewru. Nie podlega wątpliwości, iż dobra Księga Znaku sprzyja bezpieczeństwu i spójności marki, bez względu na skalę przeprowadzanej reklamy – dając Nam istotny punkt odniesienia w sytuacji naruszenia któregokolwiek z punktów specyfikacji przez reklamodawcę.
O ile „związywanie rąk” reklamodawców wydaje się bezpiecznym i rozsądnym posunięciem, o tyle „związywanie siebie samego” może być tożsame ze stratą wynikającą z niewykorzystanego potencjału. Kiedy już bowiem odpowiemy na pytanie: „Co inni mogą robić lub czego robić nie mogą z Naszym logotypem?”, spróbujmy odpowiedzieć na analogiczną kwestię dotyczącą Nas Samych. Wg Mnie stosowanie jednej i tej samej odpowiedzi do obu przypadków (a więc tak reklamodawców, jak i Nas – właścicieli logotypu) nie jest najlepszym rozwiązaniem, pozbawiamy się bowiem znaczących możliwości, wypływających z autoryzowanej kreacji (nad którą możemy mieć pełną kontrolę). Innymi słowy fakt, iż ryzyko braku kontroli nad prezentacją własnego logotypu przez „osoby trzecie” eliminujemy nierzadko dobrze zdefiniowaną Księgą Znaku, nie powinien zawężać Naszych horyzontów w temacie tego, co możemy z logotypem zrobić sami - bezpiecznie i przewidywalnie, a jednocześnie wychodząc poza sztywne standardy w Księdze Znaku zawarte (i zaprojektowane specjalnie dla osób potencjalnie niekompetentnych). Zwróćmy uwagę, iż sami posiadamy kompetencje do kreatywnej prezentacji loga – czy to w osobie własnej, czy pracujących dla Nas artystów-grafików – jesteśmy w stanie zaprezentować logo w sposób wychodzący daleko ponad przewidywalne standardy.
Czy powinniśmy bać się kontrolowanej fantazji? Jeśli już potrzebujemy się obawiać, obawiajmy się skostniałych poglądów, zakazujących jakiejkolwiek „kreacji nad logiem ponad Księgę Znaku”. Posiadając kompetencje do tejże fantazyjnej prezentacji logotypu, a jednocześnie odmawiając Sobie tej przyjemności – może przemknąć Nam koło nosa całkiem spory wkład w atrakcyjność Naszej marki. W istocie nic złego nie stanie się Naszej marce, jeśli ilość stosowanych form prezentacji loga znacząco się pomnoży, ilustrując przy okazji kreatywność, pomysłowość, nierzadko piękno. O ileż bardziej przykuć może oko odbiorcy Nasze logo zaprezentowane w sposób, jakiego jeszcze nie było? Jaką magnetyczną, przykuwającą uwagę siłę może stanowić kreatywne piękno i estetyka formy prezentacji, którą raczymy odbiorców po raz pierwszy? Zwróćmy uwagę, iż wspomniane cechy (takie jak piękno, estetyka czy kreatywność) stanowią tu swego rodzaju nośnik dla podstawy Naszej identyfikacji wizualnej – nie pozostawiając jej „na wieki nagą i przewidywalną”.
O ile więc reklamodawców lepiej nie pozostawiać samych przy Naszym stole kreślarskim, o tyle My Sami możemy pozwolić Sobie na swobodę kreacji i tym samym znacząco uatrakcyjnić wizerunek Naszej marki „na zewnątrz”. Fantazje nt. loga nie muszą stanowić „przełomu”, czy znaczących przekształceń - mogą to być choćby zmiany kosmetyczne, dzięki którym powstanie pewna ilość dodatkowych wariantów loga (nie znajdujących się w Księdze Znaku). Przykładów mniej lub bardziej śmiałych modyfikacji „tożsamości marki” nie brakuje, flagowym są chociażby znane wszystkim google'owskie "Doodles" – czyli okazjonalne (acz częste) wariacje nt. oryginalnego logo Google, prezentowane na stronie głównej wyszukiwarki. Nie bojąc się tego, co inni (ci którzy już się nań zdecydowali) robią z umiarem, Google pokazało iż można zeń wykrzesać coś zaskakującego: nagle niejedna osoba zaczyna zastanawiać się, jak logo Google będzie przedstawione dziś – lub przy jakiejś konkretnej okazji. Google’owskie „fantazje na logu” dały wiele zabawy – tak twórcom, jak i odbiorcom marki, pozytywnie wpływając tym samym na wiążącą ich relację. Częściej możemy zaobserwować mniej śmiałe posunięcia w formie o wiele rzadszych, również okazjonalnych modyfikacji logotypu marki – np. w związku z najbardziej popularnymi świętami, typu Boże Narodzenie, Wielkanoc, Dzień Kobiet - czy choćby porami roku (wersja zimowa, wiosenna, itd.). Możliwości do wykorzystania – lub pretekstów do fantazji - mamy mnóstwo, warto zwrócić uwagę, iż dzięki takiemu fantazjowaniu czynimy Naszą markę bardziej „ludzką” – poprzez jej „sezonowe” odmiany (wzbogacenia) niejako personalizujemy ją, zbliżając do odbiorcy. Marka, którą możemy określić jako „bardziej ludzką” – posiada niebagatelną przewagę nad sztywną, odporną na zmiany, a więc niejako zdystansowaną. Nasza marka sprzedaje – czy to dosłownie, czy w przenośni – ludziom, dlaczego więc upierać się przy jej „niedostępności”, nienaruszalności – pod pretekstem „zachowania czystości/spójności przekazu”? Dlaczego nie nadać jej bardziej swobodnego, ludzkiego charakteru? W istocie nie ryzykujemy żadnej dysharmonii lub „rozstrojenia” przekazu – „wyświetlając” ów przekaz odbiorcom na coraz to nowe, atrakcyjne sposoby (które przy okazji dodatkowo utrzymują "świeżość marki" przy życiu) wiążemy relację, scalamy, czynimy ją zawsze aktualną, rozwijamy. Poprzez ciągle aktywny kanał komunikacyjny, nie pozwalający przyzwyczaić się do formy, „przemycamy” sedno Naszej identyfikacji wizualnej bez ryzyka przyzwyczajenia – chciałoby się rzec: „stetryczenia” ;) – po latach do jednego i tego samego symbolu.